Agroturystyka Zielona Granica – recenzja

Dojazd

Piwniczna-Zdrój znajduje się na terenie jednego z najstarszych parków krajobrazowych w Polsce, poprzecinana rzeką Poprad. Drogi są kręte, aczkolwiek utrzymane w dobrym stanie technicznych i wiodą nas przez piękne rejony Beskidu Sądeckiego. Do Piwnicznej-Zdroju prowadzi nas droga krajowa numer 87, a wcześniej mamy do wyboru kilka tras, w zależności skąd wyruszyliśmy. My akurat wystartowaliśmy z Rybnika, więc nie braliśmy pod uwagę autostrady A4 z Katowic do Krakowa, która jest płatna (w sumie 24 złote), a do tego jeszcze ciągle remontowana. Pojechaliśmy w kierunku Bielska-Białej, skracając tym samym liczbę kilometrów i nie płacąc za coś, co trudno nazwać autostradą. Czas przejazdu zbliżony, a w kieszeni zostaje gotówka.

Dla osób podróżujących autobusami, to jest do dyspozycji kilka połączeń z Krakowa, średnio co 2 godziny. Deklarowany czas przejazdu wynosi niespełna 2,5 godziny. Szczegóły znajdziecie na stronie Busradar.

Nieco dłużej pojedziecie pociągiem, bo podróż trwa 3 godziny, a do tego większość połączeń jest z przesiadką. Także w tym przypadku rozkład jazdy wygląda nie najgorzej, bo pociągi jadą, co 2 godziny.

Odległość z dworca PKP do Zielonej Granicy, to równe 4 kilometry. Dla turystów, którzy nie są zaprawieni w górskich wędrówkach, taka droga może zająć maksymalnie 90 minut.

Jak widzicie dojazd do Piwnicznej-Zdroju jest w miarę atrakcyjny, a każda z form transportu zapewnia Wam niezapomniane krajobrazy Beskidu Sądeckiego.

Agroturystyka Zielona Granica położona jest na wysokości 700 m n.p.m. w dzielnicy Piwowary. Dojedziemy tam utwardzoną i wąską drogą, część trasy dość stroma. W okresie, gdy jest pokrywa śnieżna obowiązuje bezwzględny nakaz jazdy z łańcuchami lub samochodem z napędem na cztery koła.

Warto dodać, że w razie potrzeby, dla gości, którzy przyjechali autobusem lub pociągiem, właściciele Zielonej Granicy przyjadą po Was samochodem terenowym. I robią to bezpłatnie.

Historia jakich mało

Jak już wcześniej wspomnieliśmy obiekt znajduje się wysoko w górach, na szlaku zielonym lub jak kto woli – szlaku kurierskim przerzutowych, z którym wiąże się wiele historii, ale to zostawiamy na kolejny tekst o Zielonej Granicy.

Budynek drewniany na kamiennych fundamentach, dach uzupełniają lukarny, idealnie wpisujące się w górski krajobraz. Wejście do budynku z dwóch stron, – jedno z poziomu zero, a drugie wchodząc po trzech szerokich stopniach z kutymi poręczami. W środku zaskakują nas detale architektoniczne, wiele artefaktów. Zwraca uwagę drewniana belka z datą 1922 rok. Jej historię opowiedział nam Paweł Dulak, który wraz z żoną prowadzi Zieloną Granicę.

– To kawał rodzinnej historii, gdyż mieszkamy tu od pokoleń, a belka została zabrana ze stodoły, która kiedyś tu stała. Jej fundamenty były podstawą obecnego budynku.

Pan Paweł jest budowlańcem, prowadzi firmę, więc mówi o tym z niezwykłą pasją. Jego żona, Renata zajmuje się sprawami organizacyjnymi, a gdy tylko ma czas, czaruje wszystkich grą na saksofonie. Zresztą cała rodzina jest mocno umuzykalniona.  

W tym domu jest rodzinnie, swojsko, od progu czuć zapach pieczonego ciasta. Pani domu zaprasza na przepyszną kawę i owocowe herbaty. Chwilę później kładzie na stole jeszcze ciepłe wypieki z malinami i borówkami.

Rozmawiamy o ich rodzinie, historii tego miejsca. W kominku trzaska drewno.

– Wie Pan, tutaj na ścianach są prace moje ojca, który tworzył obrazy ze słomy oraz wykorzystywał dziewięćsił bezłodygowy – opowiada Pan Paweł. To rodzaj ostu, który wygląda, jakby gwiazda spadła z nieba.

Wtóruje mu Pani Renata, która pokazuje na ścianie tą roślinę. Faktycznie jest piękna i okazała. Wspomina, że dawno temu górale opowiadali, że dziewięćsił kryje w sobie dziewięć mocy, które przekazują człowiekowi dziewięć sił, a te siły są dziewięć razy lepsze niż moce pochodzące od innych roślin. Kto napotkał na swojej drodze dziewięćsił, miał żyć w zdrowiu przez długie lata. Inna legenda mówi, że dziewięćsił powstał z łez Heleny Trojańskiej, porwanej przez Parysa. Kolejna legenda głosi, że dziewięćsił to znak połączenia nieba i Ziemi: gwiazda, która spadła i zatrzymała się wśród ludzi. Święta Hildegarda – ta od języka esperanto, językoznawców i naukowców – radziła: „Zażywaj ten proszek, a nie będziesz miał żadnej poważnej lub długotrwałej choroby aż do śmierci”.

Do rozmowy dołączyła mama Pana Pawła, której towarzyszyły dwa sympatyczne psy berneńskie. Jednakże największą dumą Pani Leonii jest stado owiec kameruńskich. Chciałaby jeszcze alpaki i świnki getyńsie. Zresztą, takie są plany właścicieli, aby na 4 hektarach pola utworzyć mini zoo. Impulsem do tego był chłopiec, który całymi dniami przyglądał się kurom.

Jaki sami podkreślają, w obecnych czasach ludziom nie są potrzebne, nie wiadomo, jakie atrakcje. Przede wszystkim szukają spokoju i odpoczynku od miejskiego zgiełku. Zielona Granica to oferuje. A wartością dodaną są te zwierzaki, które tak bardzo cieszą małych i dużych – roześmiała się cała trójka.

Idziemy na pierwsze piętro, gdzie znajdują się ciekawie urządzone trzy pokoje dwuosobowe oraz jeden czteroosobowy. Wszystkie pokoje zadbane, bardzo czysto i schludnie. Do dyspozycji gości są firmowe ręczniki, filiżanki oraz szklanki. Na stole świeże kwiaty oraz woda mineralna „Piwniczanka”. Oprócz tego czajnik, suszarka do włosów, ledowy telewizor. Każdy pokój posiada prywatną łazienkę, w której znajdują się naturalne kosmetyki sygnowane przez Zieloną Granicę.

Pani Renata informuje, że do dyspozycji gości jest stołówka, w której serwowane są obfite i wliczone w cenę pobytu śniadania. Nadmienia także, że goście mogą w niej również przygotowywać własne dania, nieobjęte ofertą.

Pytamy o swojskie wyroby. Do dyskusji włącza się Pan Paweł – nie ma problemu, aby goście spróbowali swojskich serów, marynowanych grzybów, miodów czy nalewek. Tutaj żyjemy w zgodzie z naturą, jak nasi przodkowie.

Wiecie, jakie tu są wysypy borowika szlachetnego? Kiwamy głową z niedowierzania. Właściciel pokazuje pobliski las i mówi, abyśmy przyjechali z końcem września. I dodaje z rozbrajającym uśmiechem – obowiązkowo trzeba mieć kosę.  

Dookoła rozpościerają się przepiękne widoki Popradzkiego Parku Krajobrazowego. Okoliczne niewysokie szczyty nie są trudne do zdobycia, a pozwalają podziwiać cudne widoki. Ciekawe szczyty Beskidu Sądeckiego to: Eliaszówka (1024 m n.p.m.), Niemcowa (1001 m n.p.m.),Granica (715 m n.p.m.), Kicarz (703 m n.p.m.).

Kilkadziesiąt metrów od Zielonej Granicy stoją słupki graniczne ze Słowacją. Nie zawsze tu było tak spokojnie. W czasie II Wojny Światowej rejon ten był głównym szlakiem przerzutowym. Najłatwiej było przedostać się przez rejon Doliny Popradu. Rzeka ta meandrując, okala pasmo Radziejowej (Polska) i Góry Lubowelskie (Słowacja), które stanowią w istocie jedno pasmo górskie. Wychodząc w góry z którejś nadpopradzkiej miejscowości np. Barcic, Rytra, Piwnicznej, po kilku godzinach marszu znajdziemy się w słowackiej Litmanovej, Jarabinie, Starej Lubovni. Znakomite rozeznanie w tym terenie miała miejscowa ludność znająca mieszkańców pogranicza, a szczególnie osoby trudniące się handlem/przemytem towarów ze Słowacji.  To oni w sposób naturalny, stali się pierwszymi przewodnikami przeprowadzającymi uciekinierów przez granicę Słowacką.

Pan Paweł pokazuje nam niemiecką mapę z 1938 roku, którą zdobył jego dziadek i ukrył pod podłogą stodoły. Zwraca uwagę jej dokładność, naniesiono na nią wszystkie szczyty, budynki oraz inne ważne koordynaty dla strategów wojennych.

– Wiecie, że za przechowywanie takich dokumentów groziła śmierć? Jest nieco pożółkła, bo były tu zwierzęta hodowlane, ale trzeba było ją dobrze ukryć. Rozumiecie? – z przejęciem pyta właściciel.

Po krótkiej ciszy, wracamy do omawiania oferty Zielonej Granicy. Goście mają do dyspozycji bardzo wiele gier planszowych oraz książek. Każdy znajdzie coś dla siebie. W okresie zimowym nieodpłatnie można pożyczyć sanki. Pytamy, a jak z kuligiem?

Pani Renata odpowiada – Nie ma żadnego problemu. Goście mówią, a my załatwiamy konie i sanie. Jeżeli komuś marzy się ognisko, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby takowe zorganizować. Jesteśmy zawsze pomocni, bo w dzisiejszych czasach tego dobra jest zbyt mało.

Interesuje nas jeszcze pobliska kaplica.

– To długa historia, związana z pokutą jednego z mieszkańców, który podniósł rękę na swoją matkę. W ramach przeprosin zaczął budować kaplicę, ale nie umiał jej skończyć, więc zrobił  tam kuźnię. Jednak, co była burza, to pioruny uderzały w to miejsce. Postanowił więc dokończyć kapliczkę. I tak też się stało.

Wiecie, że dzisiaj idzie tu pielgrzymka ojców i synów? – pytają właściciele. Wszakże to kapliczka św. Antoniego, którego relikwie są na ołtarzu.

Pozwalają nam wejść do środka. Zapada cisza, chwila zadumy, kontemplacja. Już wiemy, dlaczego to miejsce jest wyjątkowe. I dlaczego ich córka miesiąc wcześniej powiedziała w jej wnętrzu sakramentalnego – tak.

Zamiast zakończenia

Chcieliśmy podsumować nasz wyjazd, ale jest to arcytrudne zadanie i odstąpiliśmy od tego pomysłu. Szczerze, to wolimy Was zaprosić już dzisiaj na kontynuację tekstu o rodzinie Dulak. Obecnie zbieramy materiały źródłowe. A tymczasem rezerwujcie już dzisiaj pobyt w Zielonej Granicy.

Ocena: 6/6 zacnych

Zielona Granica

Piwowary 8

33-350 Piwniczna-Zdrój

tel. 504 261 735

http://zielonagranica.eu/