Przygotowujemy kolejny tekst o ciekawym miejscu noclegowym. Tradycyjnie, chcąc pogłębić wiedzę, wysłaliśmy trzy pytania na podany adres gminy. Kopię wrzuciliśmy do przewodniczącej rady gminy. W myśl zasady, że Kodeks Postępowania Administracyjnego jest w niektórych samorządach tzw. pułkownikiem (leży sobie na półce i się kurzy).
Mija doba, dzwoni telefon. Nie odbieramy, bo mamy sensualną sesję na łonie natury. Nie będziemy wszakże przerywać, gdy białowłose są w niekompletnym odzieniu. Oddzwaniamy. Miła Pani z kancelarii ogólnej informuje, że nasza sprawa trafiła do gminnej biblioteki.
Chwilę potem jesteśmy już na linii z miłym Panem, który krząta się między woluminami. Nieco zaskoczony dekretacją, ale też świadomy swojej roli w gminie. Widać, że nie pierwszy raz dostaje takie zadanie. My się tylko uśmiechamy. Nasz rozmówca pojednawczo się śmieje i bardzo rzeczowo odpowiada na nasze wszystkie pytania.
Pół godziny później otrzymujemy e-maila z tym wszystkim, co usłyszeliśmy w słuchawce. Dziękujemy miłemu Panu, pozdrawiamy sympatyczną gminę, w której na pytania odpowiada Biblioteka, a nie poszczególne wydziały, odpowiedzialne za np. inwestycje.
Ciekawi jesteśmy, kto nam odpowie następnym razem, gdy pójdziemy krok dalej i poprosimy o dostęp do informacji publicznej.
Konkluzja nasuwa się nam jedna:
Szanujcie bibliotekarzy, szanujcie bibliotekarki, bo nie znacie dnia, ani godziny, gdy dostaniecie odpowiedź z gminy.