W cztery godziny do Wiednia
W sierpniu tego roku postanowiłyśmy z córką odwiedzić którąś z europejskich stolic. Wybór padł na Wiedeń z kilku powodów. Przede wszystkim powodowała nami chęć podążenia śladami Sisi, zobaczenie „Pocałunku” Klimta, spotkanie z przyjaciółmi z Niemiec a z bardziej przyziemnych czynników doskonała komunikacja – bezpośrednie pociągi na trasie Rybnik – Wiedeń w rozsądnej cenie. Podróż przebiegła przyjemnie i szybko, do Wiednia PKP dostarcza pasażerów w niespełna 4 godziny.
Sezamie otwórz się
W mieście Habsburgów znalazłyśmy się późnym wieczorem. Dotarłyśmy do hotelu i tu spotkała nas niemiła niespodzianka. Recepcja nieczynna o tak późnej porze, w związku z tym zgodnie z informacją otrzymaną na Booking klucz do pokoju miałyśmy odebrać ze skrytki. Wpisywany kod okazał się albo błędnie podany albo jakaś inna przyczyna zaistniała, niemniej około północy, same w obcym mieście, w dzielnicy muzułmańskiej zostałyśmy bez dachu nad głową. Mając w perspektywie nocleg nad pięknym modrym Dunajem, przeklinałyśmy kraj, który wydał na świat największego szaleńca i zbrodniarza wszechczasów. Okazało się jednak, że rodzima opatrzność albo raczej może sam Allah nad nami czuwał i zesłał nam na pomoc młodego rodowitego wiedeńczyka o arabsko brzmiącym nazwisku, któremu (w co nikt nam nie wierzy) dobrze patrzyło z oczu. Mężczyzna nazywając nas czule siostrami zaproponował nocleg w swoim mieszkaniu.
Nieznana dzielnica
Dzielnica do której zabrał dwie desperatki z Polski wyglądała tak, że oczyma wyobraźni widziałam już nasze zwłoki na dnie Dunaju, ewentualnie w najlepszym razie wiązałam przyszłość swoją i swojej córki ze spektakularną karierą w domu publicznym bądź w arabskim haremie. Mając lewackie poglądy, ksenofobiczne społeczeństwo naszego zaściankowego kraju odcisnęło na mnie pewne piętno. Mieszkanie naszego wybawiciela najdelikatniej mówiąc przypominało schron przeciwlotniczy, który nie przetrwał nalotu kilku bombowców, bo słowo bałagan nie oddawało w pełni tego co tam zastałyśmy. Myślę, że tak może wyglądać mieszkanie niejednego samotnie mieszkającego młodego mężczyzny niezależnie od koloru skóry czy wyznania. Nasz gospodarz zaoferował kanapę, pościel, ręczniki i zawartość lodówki, po czym udał się na nocną zmianę do pracy, zostawiając nas same. Nie wiem kto był bardziej lekkomyślny – my, przyjmując nocleg czy on zostawiając w mieszkaniu pełnym sprzętów typu laptop, komputer, drukarka i tym podobne, obce osoby. Córka w końcu zasnęła a ja czuwałam dzierżąc w ręku wykopany spod sterty naczyń nóż – tak na wszelki wypadek. Na wszelki wypadek również wysłałam wszystkim znajomym lokalizację, żeby wiedzieć gdzie zacząć poszukiwania, gdybyśmy miały już status zaginionych. Nad ranem nasz gospodarz wrócił, okrył nas kocami (gdyby było nam zimno) i włączył klimatyzację (gdyby było nam zbyt gorąco). Sam spał na podłodze. Niezmiennie dziwi mnie, że zdaniem znajomych i przyjaciół nie fakt przyjęcia noclegu od obcego człowieka był największym problemem. Tragedią było natomiast jego pochodzenie i wyznanie.
Moc atrakcji
Rankiem pożegnałyśmy się i udały do hotelu, gdzie zwrócono nam za niewykorzystany nocleg, zaoferowano większy pokój i darmowe śniadania. Udobruchane i odświeżone ruszyłyśmy na podbój miasta cesarzy i Mozarta. Zwiedzanie zaczęłyśmy od pałacu Schonbrunn i otaczających go przepięknych ogrodów. Kolejnym punktem programu była rezydencja Hofburg z cudownym, bogato urządzonym muzeum cesarzowej Sisi. Obie z córką ubrane na tę okazję w białe zwiewne sukienki spacerowałyśmy po komnatach jednej z najpiękniejszych i najnieszczęśliwszych kobiet w cesarstwie.
W kolejny dzień zwiedziłyśmy muzeum figur woskowych, gdzie czekała na nas cała plejada gwiazd, sportowców i postaci historycznych. Była więc okazja poleżenia na kozetce u Freuda, uściśnięcie dłoni Marksa, herbatka u królowej Elżbiety, wizyta w buduarze Marii Antoniny i spotkania z wieloma innymi słynnymi postaciami.
Byłyśmy na Hendelplatz – gdzie Hitler ogłaszał aneksję Austrii, odwiedziłyśmy również austriacki parlament. Mury Uniwersytetu Wiedeńskiego, gdzie tyle pokoleń chłonęło wiedzę, zrobiły na nas ogromne wrażenie. Zwieńczeniem było zwiedzenie Górnego Belwederu – barokowego pałacu będącego galerią z cennymi dziełami sztuki – obrazy Muncha, Moneta, Cesanna i oczywiście Klimta z główną trakcją – obrazem „Pocałunek”.
Nie było paragonów grozy
Poruszanie się po Wiedniu ułatwia zakupienie na wybrany okres czasu biletu, który obowiązuje w metrze, tramwajach oraz autobusach miejskich. Ceny wbrew obawom nie powalają z nóg. Za obiad z deserem i winem dla dwóch osób w ścisłym turystycznym centrum Wiednia płaciłyśmy w przeliczeniu około 200 zł. Wstępy do muzeów są porównywane z cenami atrakcji turystycznych w Polsce. Podobnie ceny produktów w sklepach spożywczych czy pamiątek.
Architektura Wiednia jest munumentalana ale nie przytłaczająca. Rozmach i przepych cesarskiego miasta jest elegancki i klasyczny. Miasto obfituje w zieleń – co rusz można było się w te upalne dni schronić w cieniu drzew w często spotykanych, zadbanych parkach.
Podróże poszerzają horyzonty
Zarówno zabytki jak i nasza niecodzienna przygoda na zawsze pozostaną w naszej pamięci. Po powrocie z krótkich wiedeńskich wakacji wysiadając z pociągu trafiłyśmy na dwóch rodaków, którzy zaczepili nas wypowiadając teksty jakich nie powstydziłaby się autorka „50 twarzy Grey’a”. Podobna sytuacja nie spotkała nas przez cały pobyt, w czasie powrotów do hotelu w islamskiej dzielnicy. Wniosek? Podróże poszerzają horyzonty.
Autorka: Katarzyna Piekorz